Mam dom, męża, dwoje dzieci i kota. Nigdy nie pracowałam, bo najpierw szkoła, potem studia, potem ślub, później potomstwo. Nie miałam nawet kiedy pracować, chociaż w sumie gdybym chciała, to na pewno znalazłabym czas. Wygląda na to, że jednak nie chciałam pracować. Po tych kilku latach małżeństwa, kiedy dzieci już nieco odchowane, potrzeby nieco większe, czasu też nieco więcej, nadszedł moment, w którym dobrze by było dorzucić się do domowego budżetu, żeby mąż mnie nie kopnął w moje cztery litery za lenienie się. Muszę jednak wspomnieć, że moje cztery litery wyglądają całkiem nieźle, gdyż siedząc tyle w domu miałam czas na te różne fitnessy i dietki i inne takie dyrdymały. Zaczęłam więc zastanawiać się, co ja takiego mogłabym w życiu robić, skoro nigdy pracą się nie skalałam. Praca od do też mi średnio pasowała, a dyszący nad głową oddech szefa napawał mnie przerażeniem tak wielkim, że gdy tylko o nim pomyślałam, musiałam zjeść słodki batonik energetyczny, oczywiście siedząc na rowerku stacjonarnym, żeby chociaż gram tłuszczu mi się nie osadził na zadku. Bo w cycki mogłoby pójść, ale nie od dziś wiadomo, że to jednak zawsze idzie w tył. Szukałam ofert pracy, które odpowiadałyby moim wymogom, jednak szło mi to wyjątkowo opornie. Starałam się, naprawdę się starałam. Jednak samymi staraniami nic się nie osiągnie. W tak zwanym międzyczasie dzielącym przeglądanie kolejnych ofert, oglądałam filmiki na znanej platformie internetowej. W końcu mnie olśniło. Zaczęłam się zastanawiać ile można zarobić na youtube. Wzięłam się za szukanie informacji na ten temat i informacje, które zdobyłam, okazały się zadowalające. Postanowiłam, że założę własny kanał.
Przede mną pojawiło się najtrudniejsze zadanie. Wpaść na genialny pomysł, doznać objawienia, albo po prostu usłyszeć od kogoś, o czym mogłabym nagrywać takie filmiki. Zaczęłam pytać męża. Później dzieci. Nawet rozmawiałam z kotem. Ale oświecenie nie nadchodziło, pomysłu nie było, a stan konta nie zaczął gwałtownie się zwiększać. Jednak pewnego sierpniowego przedpołudnia, kiedy po idealnie zbilansowanym posiłku przedtreningowym ruszyłam w stronę mojej mini siłowni. No jasne! Przecież tyle wiem o zdrowym odżywaniu i ćwiczeniach. Dlaczego nie miałabym nagrywać właśnie o tym?
Nadszedł moment przygotować. Wymyśliłam nazwę kanału, założyłam konto, kupiłam wypasiony zestaw leginsów i staników sportowych, poszłam do fryzjerki i kosmetyczki (przecież na wizji muszę dobrze wyglądać) i spisałam tematy pierwszych kilku odcinków. Jak się później okazało, nagranie dobrego filmiku nie było takie proste. Musiałam sporo zainwestować w sprzęt, przystosowanie pomieszczeń, a także w swoje piękno. Ostatecznie udało się dodać pierwszy filmik, który po tygodniu osiągnął aż dziesięć odsłon. Nie był to szczyt marzeń, ale nie poddałam się. Nagrywałam wciąż i wciąż. Aż pewnego dnia zobaczyłam zmianę na koncie. Pokazałam ją mężowi, uszczęśliwiona, że się udało. Mąż widząc kwotę stwierdził, że tyle to mi nawet na lakier do paznokci nie wystarczy i właściwie mogę już sobie siedzieć i nic nie robić.