Już od małego słyszałem nieustannie padające z ust rodziców „ucz się!”. Właściwie nie rozumiałem do końca po co miałbym się uczyć, ale skoro tak bardzo nalegali, starałem się dać z siebie jak najwięcej. Uczyłem się w szkole podstawowej, uczyłem się w gimnazjum, uczyłem się w szkole średniej. Uczyłem się też właściwie wszystkich przedmiotów. Od tych najmniej istotnych, jak na przykład historia, do tych niezwykle ważnych i przydatnych w życiu, czyli język polski. Nie zawsze do końca rozumiałem czego się uczę, ale nikt nie mówił, że mam cokolwiek z tego rozumieć. Po prostu nieprzerwanie się uczyłem. Nawet jak grałem w piłkę z kolegami, uczyłem się o pogodzie, o fizyce, o kolorach. Wciąż i wciąż. Kiedy skończyłem osiemnaście lat dowiedziałem się, że muszę zdać maturę, bo bez matury ani rusz, żeby zdobyć wykształcenie wyższe. W związku z tym uczyłem się jeszcze więcej i jeszcze mocniej. Maturę zdałem, a i owszem, bo dlaczego miałbym nie zdać, skoro tyle się uczyłem. W głowie miałem powtarzane mi często powiedzenie „ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz”. Po tych kilkunastu latach ciężkiej nauki nie widziałem nigdzie tej potęgi, było to dla mnie tajemnicą. Pomyślałem sobie, że może mając to wykształcenie wyższe, poznam całą tę potęgę. Po maturze zagłębiłem się w różne kierunki studiów, ale nie wiedziałem właściwie co powinienem dalej wybrać. A przede wszystkim patrząc na te różne podziały, stopnie, nurtowało mnie pytanie czy licencjat to wykształcenie wyższe. Dowiedziałem się, że tak. I tak zaczęła się moja przygoda.
Wybrałem kilka niezwiązanych ze sobą kierunków studiów. Pomyślałem, że dzięki temu łatwiej mi będzie później wybrać. Uczelnie też wybrałem różne, oddalone od siebie i oddalone od mojego domu rodzinnego. Uzupełniłem wszystkie wymagane dane, uiściłem opłaty rekrutacyjne (dlaczego pobierają takie wysokie opłaty? Przecież dziewiętnastolatek nie ma własnych dochodów) i czekałem. Czekałem. I czekałem. Aż nadszedł dzień wyników. Okazało się, że dostałem się na trzy z sześciu wybranych kierunków, co było całkiem niezłym wynikiem, chociaż spodziewałem się lepszego. Wybrałem pedagogikę. W końcu to nauka o uczeniu się. I to był strzał w dziesiątkę. Te studia były dokładnie tym, czego potrzebowałem i w czym czułem się jak ryba w wodzie. W końcu kto może wiedzieć więcej o uczeniu się niż ja? Okazało się, że jednak są ludzie, którzy wiedzą więcej, ale dzięki temu sam mogłem się wciąż uczyć. Trzy lata minęły jak z bicza strzelił, przyszedł czas pisania pracy licencjackiej. Po wielu tygodniach ciężkiej pracy i ogromu napisanych słów, nastąpił dzień obrony. Pracę obroniłem, zyskałem tytuł licencjata, a tym samym otrzymałem wykształcenie wyższe. Cel osiągnięty.
Jeśli myślicie, że zdobycie wykształcenia wyższego pozwoli wam posiąść klucz do potęgi, to się mylicie. Cała ta nauka chyba na nic mi była. Nie mam przyjaciół, nie mam pomysłu na siebie, umiem tylko się uczyć. Chyba pójdę na kolejne studia. Bo właściwie co mi pozostaje? Tylko teraz wybiorę takie, które nauczą mnie czegoś praktycznego.